kontrast: icon

Wróć do natury, może zdążysz! 2021

Wróć do natury, może zdążysz! 2021

Zmiana stylu życia na bardziej ekologiczny nie musi być wyrzeczeniem. Przynależność do natury to rozkład, śmierć, kruchość, zmienność. Ale to także radość.  
Latem 2021 realizowany był w DKŚ autorski projekt „Ekodizajn dla zielonych”. Inaugurowała go, odbywająca się w parku przed Rotacyjnym Domem Kultury, rozmowa Pauliny Małochleb z Julią Fiedorczuk. Nasze gościnie mówiły o kryzysie klimatycznym oraz o potrzebie zmian nie tylko w życiu społecznym, ale także sztuce i literaturze. Poniżej prezentujemy Państwu fragmenty tej bardzo ciekawej rozmowy.

Paulina Małochleb: Bardzo często mówi się o naszej epoce, nazywając ją antropocenem i wiele razy widziałam, że pisze się to wielką literą. Czy to jest powód do dumy?

Julia Fiedorczuk: Powód do dumy żaden. Może wytłumaczę to pojęcie.
W roku dwutysięcznym dwóch naukowców uznało konieczność zmiany nazewnictwa, jeśli chodzi o epokę geologiczną, w której żyjemy teraz. Ta naukowa nazwa to nadal holocen, ale pojawiła się propozycja, że należałoby nazwać naszą aktualną epokę inaczej - antropocen, czyli dosłownie „epoka człowieka”, po to, żeby odzwierciedlić fakt, że tym, co w największym stopniu w tej chwili wpływa na planetę, jest działalność człowieka, i że aktualną katastrofą dla niej jest cywilizacja. Więc nie jest to powód do dumy.

PM: Część osób uważa, że wpływ człowieka jest pozytywny, że możemy się wycofać z tego, co zrobiliśmy. Ale nie jest to możliwe. Coraz więcej ludzi zaczyna ten problem badać i przekładać te zmiany na swoje życie. Czy widzisz w literaturze i w kulturze jakieś stereotypy na temat przyrody, które odzwierciedlają ten stary typ myślenia?

JF: Tak, tych stereotypów jest bardzo dużo. Jeśli chodzi o relacje między ludźmi a pozaludzką przyrodą, zwłaszcza kultury zachodniej, kultury opierającej się na rozumie instrumentalnym, to pierwszy fundamentalny błąd polega na tym, że wyobrażamy sobie siebie jako oddzielnych od reszty przyrody i w związku z tym czujemy się czymś wyjątkowym, więc wydaje nam się, że mamy prawo traktować przyrodę bardzo instrumentalnie, zapominając o tym, że jesteśmy cielesnymi istotami, potrzebujemy wody, powietrza codziennie, serce w nas bije, nasze ciało jest ukształtowane przez grawitację i bez grawitacji długo też nie pociągniemy. Te wszystkie mrzonki o ewakuowaniu się do kosmosu, gdzie będziemy mogli dalej niszczyć i śmiecić, są infantylne z mojego punktu widzenia. Ja w to kompletnie nie wierzę. Drugi mit jest taki, że możemy z przyrody bez końca brać to, co jest nam w danym momencie potrzebne. Nadal cały czas mówi się, używając języka ekonomii, który stał się takim naszym podstawowym meta-językiem: zysk, postęp, wzrost, korzyść, inwestować w coś, jak „inwestuję w przyjaźń” czy w cokolwiek i co będę z tego mieć, liczy się stopa zwrotu. To są słowa, które weszły do słownika naszego codziennego życia. Podchodzimy do wszystkiego w kategoriach zasobów, z których można bez końca czerpać.

PM: Przede wszystkim, abstrahując od tej metafory o której mówisz, to te zasoby powstawały przez wiele milionów lat, a my je zużyliśmy w trzysta.

JF: Tak. I jeszcze chciałam powiedzieć o trzecim potężnym błędzie, który dostrzegam. Chodzi o zarezerwowanie tylko dla ludzi takich właściwości jak język. Pogląd, że tylko ludzie są w stanie się porozumiewać, że tylko ludzie są istotami twórczymi, że tylko ludzie działają jako podmioty, a cała reszta to jest po prostu przedmiot. Przedmiot, z którego możemy korzystać, z którego możemy sobie wydobywać rzeczy, którym możemy manipulować. Postrzeganie przyrody jako pasywnej masy, która nic nie robi i nie ma żadnej sprawczości.

PM: Czyli mowa, umiejętność mowy, jest uznawana za kryterium podmiotowości? Zwierzęta nie mówią, więc są jakimiś niższymi bytami.

JF: Tak. Dla mnie w ogóle jest bardzo ciekawe to, że kiedy przyglądamy się sposobom komunikowania się innych istot, czyli zwierząt, roślin, to nasz pogląd jest ściśle antropomorficzny, to znaczy jesteśmy w stanie rozpoznać tylko to, co trochę nam przypomina nasze własne zachowania. Wtedy mówimy, że pies czy kot dużo rozumie.

PM: No i z tym się wiąże takie poczucie wyższości, że to my podnosimy przyrodę do siebie, a takie myślenie nie zakłada współistnienia tylko ciągle człowieka, który stoi w pozycji wyższej i wyciąga do planety rękę, znaczy przestaje ją niszczyć, robi jej łaskę w jakiś sposób, czy tak?

JF: No tak, kiedy mówimy o ratowaniu planety, to jest wręcz zabawne, bo planeta naprawdę nie ma żadnego kłopotu. Bolesna jest utrata bioróżnorodności, kiedy się to bada i kiedy się rzeczywiście widzi, że różne gatunki odchodzą, że to się dzieje bardzo szybko, że jest to nieodwracalne. Natomiast, mimo tego wszystkiego, mówienie o ratowaniu planety jest jakimś nieporozumieniem, bo planeta jako taka nie jest zagrożona, planeta nie raz już sobie poradziła i po prostu w swoim własnym kosmicznym rytmie ona będzie funkcjonowała dalej. Bo tu chodzi o uratowanie nas samych, tzn. warunków, które umożliwiają życie nam no i oczywiście innym istotom. Nasze istnienie względem przyrody, wobec kosmosu, nasze wyobrażenia są błędne. Jeśli nie dojdzie do głębokich, systemowych zmian związanych z produkcją żywności, odzieży, z transportem i w ogóle zmiany naszych wartości, to indywidualne wysiłki nie uchronią nas przed katastrofą. Zmiana naszego stylu życia na bardziej ekologiczny nie musi być wyrzeczeniem, jeśli budujemy w sobie poczucie przynależności do społeczności istot, która żyje na ziemi. Ważne jest też mówienie o radości, że tworzymy te sposoby życia, które są bardziej adekwatne do sytuacji i do tego, co odkrywamy na temat naszego miejsca w ekosystemie. Powtarzam po poecie Garym Snyderze, że ekologia jest kwestią stylu i etykiety, elegancji.

PM: U jakich twórców można szukać takiego doświadczenia wspólnoty, o którym mówiłaś, nieantropocentrycznego punktu widzenia? Bo to nie jest przecież cecha wyłącznie literatury współczesnej.

JF: Myślę, że tym, co odróżnia literaturę współczesną, to jest ta świadomość katastrofy. Czasami mówię o literaturze świadomego antropocenu. Nie da się pisać o przyrodzie, nie mówiąc, w jak fatalnym stanie jest świat. Jest wielu twórców, którzy o tym mówią wprost lub uwzględniają ten antropoceniczny charakter naszej rzeczywistości.
W literaturze zawsze pojawiał się ten wgląd o splotach ludzkich i nieludzkich losów – od samego początku jej istnienia. U poetów wizjonerskich to bardzo widać. U Goethego, który też był przyrodnikiem i badał ruchy roślin. William Blake, angielski poeta, który zaczyna jeden ze swoich wierszy od słynnego zdania: „Zobaczyć świat w ziarnku piasku”, wizja, że w jednym ziarnku piasku możemy zobaczyć cały kosmos. W tej chwili z naukowego punktu widzenia to jest prawda, ze względu na to, że to ziarnko piasku jest tak ściśle splecione ze wszystkimi prawami chemii i fizyki, z prawami natury, które budują ten wszechświat.


PM: Pamiętam z twojej książki, „Cyborg w ogrodzie”, jak zmienia się to, co nas interesuje z otaczającego świata. I że śmietnisko jest miejscem, gdzie się idzie, żeby zobaczyć prawdziwą istotę rzeczy, rozkład. Że nie tylko piękne dojrzałe jabłko, ale też wyrzucona, rozkładająca się skóra. To jest awers i rewers naszego świata.

JF: Tak, w tym co mówisz, jest jeszcze jeden temat. Pytałaś mnie wcześniej o schematy – to co nam się kojarzy z przyrodą. Bo jak mówimy przyroda czy natura, to przeważnie mamy na myśli piękno, coś co jest przyjemne, np. ładne widoki. Chcemy pozyskać jakiś rodzaj estetycznej satysfakcji, a jeśli chcemy zrozumieć, na czym polega nasza przynależność do natury, to jest również rozkład, śmierć, kruchość, zmienność. Mnie ciekawią te teksty, które angażują całość, patrzą na cud tej przemiany. To wymaga od nas skonfrontowania się z własną kruchością, więc to nie są łatwe rzeczy, ale tam jest największa tajemnica życia i ewolucji, i tego, jak to się wszystko splata.
W literaturze XXI wieku jest wątek opłakiwania tego, co bezpowrotnie jest stracone, czyli przewidywalnych pór roku, ale też ciszy, ciemności, która praktycznie już nie występuje – zanieczyszczenie światłem dla innych istot jest ogromnym problemem. I we współczesnej poezji amerykańskiej, którą badam, pojawia się wątek przepracowania tej żałoby, potrzeba lamentu. Myślę, że przejście przez tę żałobę umożliwia być może jakieś twórcze podejście do wyzwań antropocenu, gdzie zmiany będą nieuchronne, ale musimy przecież jakoś przeżyć. A przetrwanie wymaga współpracy, więc jest przeżyciem wspólnotowym i w tym celu trzeba mieć jakiś poziom radości w sobie, jakiś poziom nadziei i akceptacji.

Pytania z widowni

Literatura zajmująca się katastrofą klimatyczną to przede wszystkim eseje i poezja, a nie widzę tu powieści… Może jestem ignorantem? Jest „Szóste wymieranie świata” Elisabeth Kolbert, ale nie widzę żadnej popularnej powieści, która by była w czystym mainstreamie, która by się zajmowała katastrofą klimatyczną. Czy czegoś takiego nie ma? Czy popkultura nie chce o tym pisać?

JF: Jest taka kategoria cli-fi (Climat Fiction), w literaturze amerykańskiej jest sporo pozycji. Jednak często skupiają się na pojęciu apokalipsy, i jest to wielka opowieść naszej historii, która miała swój początek, środek i koniec. Zwykle przed apokalipsą ratuje nas jakiś superbohater, więc nie musimy nic robić, bo nie możemy, ewentualnie pojawi się ktoś, kto nas z tej destrukcyjnej ścieżki zepchnie. Więc to jest ten problem, jak popkultura traktuje kwestie katastrofy klimatycznej. Uważam, że potrzebujemy opowieści o przetrwaniu, o alternatywnych możliwościach.

PM: Wspomnę o książce „O czasie i wodzie” Andri Snær Magnason odsyła nas do literatury islandzkiej, która jest w jakiś sposób dzika. On widzi pewne zmiany, które się dokonują tuż za jego oknem. Jego dziadkowie badali lodowiec, a teraz ten lodowiec jest martwy. Bardzo podobne wątki pojawiają się w literaturze australijskiej i tasmańskiej. Najważniejsze nazwisko tej literatury to Richard Flanagan, najbardziej uniwersalny. Literatura Tasmanii narodziła się w latach 70. XX w., ma jedno pokolenie i jest przez to zupełnie inna. Twórcy  opisują taką więź między człowiekiem a naturą, która jest w ogóle niezrozumiała w Europie, bo nasze życie dzisiaj nie zależy od tego, jaka jest temperatura za oknem, a tam w dużym stopniu zależy ciągle, więc to kompletnie inna perspektywa.

Chciałem spytać o relację antropocenu z naszą religijnością…
Na ile nasza religijność albo postreligijność jest takim hamulcem, który nam nie pozwala zmierzyć się z rzeczywistością?

JF: To jest bardzo ciekawe pytanie. Ostatnio czytałam książkęo transhumaniźmie Marca  O'Conella „Być maszyną”. Reporter wchodzi w różne środowiska transhumanistyczne, czyli pośród ludzi, którzy uważają, że stając się maszyną człowiek pokona śmierć. Że kwestia pokonania śmierci to jest tylko kwestia techniczna, że wystarczy popracować nad tym parę dekad. I to jest ciekawe, jak ta mrzonka jest powtórzeniem najbardziej naiwnej religijności, że nie trzeba umrzeć, że obudzimy się gdzieś indziej. Ludzie po śmierci zamrażają swoje ciała lub tylko głowy, bo wierzą, że będzie można pobrać coś z ich mózgów i przenieść na inny nośnik. Albo zmieniają sobie ciała, żeby się stać hybrydą ciała i maszyny, wierząc, że unikną w ten sposób starzenia się i śmierci. To trwanie w takiej  naiwnie religijnej iluzji widzę jako duży kłopot.
Ale jeżeli emancypując się z religii instytucjonalnej, emancypujemy się wyłącznie w konsumpcję, to też nie jest ciekawe. I potem się okazuje, że ta fantazja o nieśmiertelności przeżywa pod postacią mrzonek o nieśmiertelności technologicznej.

Chciałam zapytać o stare teksty. Jak mamy czytać „Na lipę” Kochanowskiego i jak mamy podejść do „świątyni dumania” w Panu Tadeuszu? No bo ta lipa służyła gościowi?

PM: Kiedyś zastanawiałam się nad tradycją naszej literatury, np. Nad Niemnem. Czytając, pomijaliśmy w szkole  opisy przyrody. A wydaje mi się, że teraz to jest cenna powieść właśnie z powodu opisów. Ponadto Orzeszkowa pokazuje pewien wycinek życia społecznego na Litwie – jak wygląda dwór, jak się go prowadzi, to że majątek można czerpać wyłącznie z wycinki lasu. Las trzeba wyhodować, na to muszą pracować trzy pokolenia. Ktoś musi o niego dbać, żeby  trzecie pokolenie mogło go w pewnym stopniu skonsumować, żeby coś zostało dla czwartego. Nie ma czegoś takiego, jak rabunkowa gospodarka. Rytm życia Bohatyrowiczów jest daleki od konsumpcji, a konsumpcję uosabia Zygmunt. To jest tekst mega ekokrytyczny i współczesny. U Orzeszkowej, Sienkiewicza i innych dawnych pisarzy pojawia się bioróżnorodność, opisy przyrody, jak ją postrzegali nasi praprapradziadowie, a my niedługo nie będziemy już zupełnie wiedzieli, jak ta przyroda wyglądała.


JF: Ja miałam to samo, jak ostatnio czytałam fragmenty „Pana Tadeusza”. Jest tam ogromna bioróżnorodność. Wymieniane są przeróżne gatunki drzew. A jeżeli chodzi o lipę, to ona daje gościowi cień, więc faktycznie coś daje, ale jest ta wdzięczność za to, że ona coś daje. Można to odczytać jako zapis pewnych wartości.

PM: Tak, to, że wartością jest przyroda, jaka go otacza, a nie budynek. Ale w ogóle Kochanowskiego trzeba dziś czytać jak Horacego. Jako opis zupełnie innej rzeczywistości, a nie w tym kontekście co możemy wyciągnąć do naszego doświadczenia.

dr hab. Julia Fiedorczuk, pisarka, poetka, tłumaczka, wykłada literaturę amerykańską i ekokrytykę w Instytucie Anglistyki UW i Szkole Ekopoetyki przy Instytucie Reportażu

dr Paulina Małochleb, krytyczka i badaczka literatury, doktor literaturoznawstwa, stypendystka MKiDN oraz Młodej Polski NCK, prowadzi blog  ksiazkinaostro.pl

Cała rozmowa na naszym kanale youtube/DKSrodmiescie

 

udostępnij na: facebooku